Szłam sobie po górach rozglądając się po drzewach z nadzieją, że kogoś tam wypatrzę. Nagle... niemożliwe... tak, to dzięcioł czarny! Ale jak podejdę to ucieknie. No nic, muszę zaryzykować. Pobrnęłam przez głęboki śnieg, chrupiąc przy tym głośno, ale dzięcioł był tak zajęty pracą, że nie zwracał na mnie uwagi. Mogłam bezkarnie podejść i obchodzić go ze wszystkich stron - jedzonko było ważniejsze. Tak sobie stałam pod tym drzewem, kiedy mijał mnie inny turysta. Uśmiechnął się, powiedział "cześć" i zagadnął: "Kogo tam wypatrzyłaś?" Pewnie założył, że sikorkę albo sójkę. Kiedy pokazałam mu dzięcioła czarnego, dosłownie oniemiał. I tak sobie staliśmy we dwójkę ze szczerym podziwem na twarzach, a dzięcioł pracował bez najmniejszego skrępowania :)
